FAQ
::
Szukaj
::
Użytkownicy
::
Grupy
::
Galerie
::
Profil
::
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
::
Zaloguj
::
Rejestracja
Forum Strona Główna
->
Media
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
NIE
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
POLSKA LEWICA
----------------
NOWE FORUM PL http://www.forum.polska-lewica.pl/
Witamy. Przedstaw się
Aktualności PL
Polska Lewica dziś i jutro
Program PL
Struktury terenowe PL
Młodzież w Polskiej Lewicy
Wywiady, artykuły, dokumenty
Strona internetowa
Galeria
Polityka w Polsce
----------------
Aktualności
Prezydent
Rząd
Partie polityczne
Sejm i Senat
Edukacja
Zdrowie
Światopogląd
Ekonomia
Media
Sondaże
KARTA PRAW PODSTAWOWYCH UE
Polityka międzynarodowa
----------------
Polska polityka zagraniczna
Polityka na świecie
Inne
----------------
Hyde Park
Pliki video
Uwagi i propozycje dotyczace Forum
Jak dodać zdjęcie na forum - instrukcja
Polecane strony www
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
dawidopce
Wysłany: Pią 22:59, 23 Lis 2007
Temat postu:
Ja mysle ze przyszlosc PiS za rzadow jego prezesa Kaczyńskiego to wielka upadłośc.Rygor który Jarosław Kaczyński wprowadza w partii tom totalna głupota.PiS sie rozpadnie.Ludzie zaczna przeciwstawiac sie Kaczyńskiemu i odejda do PO.Taka przyszłosc widze dla PiS.Pozdrawiam
paulinanowicka
Wysłany: Czw 22:45, 22 Lis 2007
Temat postu:
To bardzo ciekawy artykuł, ciekawa jestem Waszych komentarzy.
paulinanowicka
Wysłany: Czw 22:44, 22 Lis 2007
Temat postu: "Wódz a za wodzem wierni" Tygodnik Powszechny
Wódz, a za wodzem wierni
Jarosław Kaczyński stawia własną przyszłość pod znakiem zapytania
Ci, którzy nie potrafią wyobrazić sobie własnej klęski, ponoszą klęskę niewyobrażalną – były premier jest dziś na najlepszej drodze, aby podzielić los Romana Giertycha i Leszka Millera.
Najbardziej niebezpiecznym momentem w karierze politycznego lidera jest chwila, gdy otoczenie zaczyna twierdzić publicznie, że jest genialny. Kiedyś przytrafiło się to Leszkowi Millerowi, niedawno – Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Gdy w 2001 r. lider SLD rozniósł "solidarnościową" koalicję AWS-UW i o mały włos nie zdobył ponad połowy głosów w Sejmie, chór zwolenników i krytyków ogłosił Millera geniuszem: żelazny kanclerz (to jedno z ówczesnych określeń) miał rządzić nie przez cztery lata, ale kilka kadencji. Nad dominacją SLD czuwał patron: prezydent Aleksander Kwaśniewski, też wywodzący się z tej partii. Podkreślano profesjonalizm Millera, spójność lewicy itd.
Po serii strategicznych błędów Miller odszedł w niesławie przed upływem kadencji, a w wyborach z 2005 r. Sojusz spadł na pozycję drugoligową. Z dzisiejszej perspektywy widać, że był to też początek końca dla polityków SLD z pokolenia Millera, Oleksego, Kwaśniewskiego.
Miller i Kaczyński
Choć poglądy Millera i Kaczyńskiego dzielą lata świetlne, można wskazać na wiele podobieństw między tymi politykami. Nie tylko swym zwolennikom, ale także wrogom obaj jawili się jako genialni stratedzy, planujący posunięcia o kilka ruchów do przodu, a w każdym z nich dopatrywano się diabolicznie przebiegłych intencji. Tymczasem obaj popełniali poważne błędy.
Przez całe dwa lata rządów Kaczyńskiego – początkowo "z tylnego siedzenia", potem jako premiera – otoczenie utwierdzało go w słuszności kolejnych kroków. Z drugiej strony, osobowość lidera PiS i klimat, jaki wytworzył, sprawiały, że zaczął on niemal kolekcjonować wrogów. Gdy jego styl rządzenia – polaryzujący, wywołujący napięcia – skutkował atakami na niego samego oraz na jego rząd, lider PiS traktował to jako potwierdzenie, że idzie słuszną drogą.
Po 21 października sam ekspremier postawił tezę, że poległ na placu boju, bo żaden rząd po 1989 r. nie miał przeciw sobie tak "szerokiego frontu" i agresywnej opozycji. Teza ta więcej mówi o samoświadomości Jarosława Kaczyńskiego niż o rzeczywistości. Owszem, miał wielu wrogów. Ale, po pierwsze, sam po części ich generował – zważmy, że PiS-owski, było nie było, rząd Kazimierza Marcinkiewicza traktowany był przez "resztę świata" nieco inaczej.
Po drugie, kto ma pamięć, ten pamięta agresywność, z jaką Miller, SLD i Samoobrona zwalczali rząd Jerzego Buzka i jego reformy. Buzek nie mógł liczyć na poparcie SLD – podczas gdy PO poparło np. ustawy o CBA i lustracji – a reformy Buzka wetował prezydent Kwaśniewski, gdy PiS mógł zawsze liczyć na Lecha Kaczyńskiego. Zresztą, Miller ustąpił przed końcem kadencji również dlatego, że na fali afery Rywina stał się obiektem gwałtownej (i zasłużonej) krytyki opozycji i, koniec końców, ciężarem dla własnej partii.
Błędna strategia
Nawet gdy Kaczyński przegrał już wybory, jego otoczenie lansowało pogląd, że PiS przegrał, ale wygrał, bo dostał prawie 2 mln więcej głosów niż w 2005 r. Tezę słuszną tylko pozornie: dodatkowe głosy pochodziły od skonsumowanych "przystawek", zarazem PiS utracił część wyborców środka. Co najważniejsze jednak: całkowicie stracił zdolność do budowania jakichkolwiek koalicji. Tylko najwierniejsi z wiernych mogą uznać to za sukces.
Nie mogąc liczyć na potencjalnych partnerów – zraziwszy do siebie PSL i nie doczekawszy się rozłamu w PO – PiS musiałby samodzielnie wywalczyć sejmową większość. Dotąd nie udało się to nikomu. Niemniej ugrupowania, które były tego bliskie, troszczyły się o wewnętrzne zróżnicowanie, pozwalające dotrzeć do poszczególnych grup wyborców. A lider PiS postępuje przeciwnie: ostentacyjnie karze Ludwika Dorna, Kazimierza Ujazdowskiego i Pawła Zalewskiego.
Tymczasem jedną z przyczyn konfliktu między tą trójką a Kaczyńskim był strategiczny wybór tego ostatniego: wycofanie się do "radiomaryjnego" narożnika. Dla wielu działaczy PiS nazwiska tych trzech polityków symbolizują niezgodę na alians Kaczyńskiego z Giertychem, Lepperem i ojcem Rydzykiem. A że ziarno wątpliwości kiełkuje powoli, pytanie, kto będzie następny po Dornie, Ujazdowskim i Zalewskim, stanie się z czasem bardziej, a nie mniej aktualne.
Kaczyński i jego otoczenie żyją jednak w przekonaniu, że strategia – opierająca budowę wielkiej formacji konserwatywno-narodowo-ludowej na współpracy z LPR i Samoobroną – była słuszna, a popełnione błędy miały jedynie taktyczny charakter; że może PiS przeszarżował, ale kierunek był słuszny.
Tymczasem jednym z najbardziej zdumiewających zjawisk, które wydarzyły się 21 października, jest fakt, że na Platformę zagłosowały zarówno te regiony, w których jeszcze niedawno wygrywały SLD i Samoobrona, a wcześniej Stan Tymiński, jak i wielkie miasta, w których siły te zdecydowanie przegrywały... Nie jest to chyba zasługa Donalda Tuska, lecz właśnie PiS: o ile Kaczyńskiemu udało się z grubsza skleić elektorat PiS, LPR i Samoobrony, o tyle jeszcze bardziej udało mu się dokleić do elektoratu niechętnego PiS także elektorat szczególnie niechętny LPR oraz ten szczególnie niechętny Samoobronie.
Kłopot z kadrami
Jednak problemem dla PiS będzie nie tylko odbudowa zdolności koalicyjnej.
W minionych latach ogromna większość działaczy tej partii akceptowała styl przywództwa Jarosława Kaczyńskiego. W końcu był on szefem formacji zwycięskiej, a wcześniej idącej raźno ku zwycięstwu. Lokalni liderzy, samorządowcy, kandydaci na wójtów i burmistrzów mogli w milczeniu akceptować fakt, że centrala oczekuje od nich nie inicjatywy i prezentacji własnego stanowiska, lecz wykonywania odgórnych zaleceń. Taka była cena uczestnictwa w zwycięskim obozie – i oni cenę tę akceptowali.
Silnie scentralizowany model również na poziomie samorządowym wyróżniał PiS wśród innych partii – socjologowie wskazywali na to już kilka lat temu, gdy PiS dopiero rósł i krzepł. "Na czym budowane są w terenie struktury Prawa i Sprawiedliwości?" – pytała socjolożka Ewa Nalewajko w 2004 r. I odpowiadała, że w działaniach PiS "widać przemyślaną strategię władz partii oraz nacisk na tworzenie silnej, scentralizowanej struktury organizacyjnej, zarządzanej w sposób biurokratyczny i hierarchicznie kontrolowanej" (za: "Powiatowa elita polityczna", praca zbiorowa pod red. Jacka Wasilewskiego, wyd. 2006).
Teraz, gdy przyszły lata chude, PiS może mieć kłopoty z rekrutacją nowych kadr i z utrzymaniem obecnych. Dla ludzi aktywnych politycznie, ambitnych, o poglądach umiarkowanie konserwatywnych takie PiS jak dzisiaj przestanie być atrakcyjne. Zwłaszcza że Platforma coraz wyraźniej akcentuje nie tylko swe ludzkie oblicze, ale też umiarkowany konserwatyzm. Zawierając koalicję z PSL, uniknęła konieczności sojuszu z LiD: formacją lewicową w sferze obyczajowej, mniej zaś w socjalnej (tę rolę przejęło PiS).
Donald Tusk i prawie wszyscy jego ministrowie dodali na koniec ślubowania w Pałacu Prezydenckim "Tak mi dopomóż Bóg". Niby szczegół, lecz znamienny – także w kontekście nietrafionej retoryki Kaczyńskiego, że sukces Platformy to nowy "13 grudnia 1981".
Czy PSL zje PiS
Usuwając z partii lub marginalizując ludzi, którzy nie zgadzają się z jego stylem sprawowania przywództwa, Kaczyński może wprawdzie przekonać przekonanych: że dla kontestatorów nie ma miejsca. Ale ci przekonani, którzy na dobre i na złe czują się związani z Kaczyńskim, to jedno. Zaś wyborcy – to drugie.
Piotr Zaremba postawił niedawno w "Dzienniku" tezę, że Kaczyński może podzielić los Giertycha i LPR. Niemożliwe? A niby dlaczego? "Byłby to upadek z tylko trochę większego konia". Warto pamiętać to, o czym dziś łatwo się zapomina: jeszcze trzy lata temu LPR była partią pierwszoligową. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2004 r. zajęła drugie miejsce po PO, wyprzedzając PiS. Jednak Giertych i jego ludzie związani z Młodzieżą Wszechpolską uczynili wiele, by – usuwając z partii wszystkich niechętnych liderowi i jego "zakonowi" – na koniec przekonać do siebie już tylko garść wyborców: mniej więcej co dziesiątego z tych, co jeszcze trzy lata temu poparli LPR.
Kaczyński może powtórzyć błąd Giertycha, kierując się przekonaniem: mamy nasze "twarde jądro", a "zdrajców" usuwamy i wierzymy, że elektorat jest nam podarowany raz na zawsze. Tymczasem w polskiej polityce nic nie jest dane na zawsze, a elektorat jest niestabilny. Tylko dokąd mogliby odejść zniechęceni wyborcy PiS? Jakaś część do Platformy, ale niewiele: co PO miała odebrać PiS-owi, już odebrała.
Nie Platforma, ale PSL jest dziś największym zagrożeniem dla PiS. Profil "nowego PiS" – "obrońcy ludu" – jest dziś najbliższy profilowi PSL: obie formacje są silnie socjalne, obie odwołują się do tradycji. Stronnictwo to formacja pojemna ideowo i personalnie, mająca nie tylko potencjał, lecz także silne zaplecze. I wizerunek formacji, w której wprawdzie trwa – jak wszędzie – walka o przywództwo, ale w której rzadko się zdarzało, by ci, którzy tę walkę przegrywali, byli rugowani. W której były prezes nie przechodzi do konkurencji, lecz zostaje wicemarszałkiem Sejmu.
Nie ma żadnego powodu, by świętokrzyskie i lubelskie, które kiedyś były matecznikami PSL, a w tych wyborach poparły masowo PiS – nie zwróciły się znowu ku ludowcom.
Przysłowie mówi, że do trzech razy sztuka. Jarosław Kaczyński próbował już dwa razy: na początku lat 90. i teraz. Za każdym razem sprawiał wrażenie człowieka mocno przekonanego o swych racjach i sile swej pozycji – podobnie jak Giertych i Miller. Najwyraźniej nie potrafił wyobrazić sobie, że może przegrać. Taki brak wyobraźni mści się okrutnie: kto nawet nie potrafi wyobrazić sobie własnej klęski, ten może ponieść klęskę niewyobrażalną.
Giertych i Miller zniknęli z polityki raczej ostatecznie. Los Kaczyńskiego się waży. To, czy kiedyś dostanie trzecią szansę, zależy od niego samego. A także od tego, czy w PiS znajdzie się kontrkandydat do przywództwa.
Autor Jarosław Flis
Zródło: Tygodnik Powszechny 21.11.07
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
(C) 2001, 2005 phpBB Group
Theme Retred created by
JR9
for
stylerbb.net
Bearshare
Regulamin